Argument koronny

Urodziłam się w Warszawie. Tu mieszkam, tu żyję. Nie czuję się w związku z tym ani lepsza ani gorsza. Po prostu jestem sobą. Kocham moje miasto. Przemierzając je z Małą obserwuje ludzi.Ich zachowania. Tak po prostu mam i już.


Ostatnio w drodze do domu zaobserwowałyśmy sytuacje. Nie pierwszy zreszta raz. Jedna kobieta rozmawiała przez telefon. Druga siedziała. W pewnym momencie ta siedząca odwraca się do tej stojącej i rzuca "Proszę się ode mnie odsunąć i nie stać i nad głową. Jest Pani piszcząca i jazgotliwa i mi to przeszkadza". I się zaczęło. Jedna odpowiedziała drugiej, tamta tej pierwszej. Mięcho nie leciało ale nie powiem, żeby było to eleganckie. I na koniec padł koronny argument. Argument, który zdarza się syszeć przy takich okazjach. Mój ulubiony "Pani nie jest z Warszawy, Pani nie ma pojęcia o zachowaniu".


I ręce załamuje.


Zachowanie jest wynikiem wychowania. Nie ma tu nic do tego miejsce pochodzenia. Warszawiak może być mega burakiem, tak jak osoba z małego miasta może być przykładem prawdziwym. Mieszkanie w stolicy czy innym mieście nie czyni nas specjalnymi, wybranymi ani tym bardziej nie daje nam monopolu na "zachowanie". Żeby mieć pojęcie o tym, jak trzeba się zachować w różnych sytuacjach trzeba mieć przykład z dzieciństwa, zasady również i empatię. Taki miks. Oczywiście są jeszcze jakieś dodatki ale powiedzmy, że to jest według mnie taka podstawowa trójka.


I tyle.


Żadne miasto samo w sobie nie jest wykładnią dobrego zachowania. I nic tego nie zmieni. Takie argumenty proszę włożyć między bajki albo w buty, jak kto woli. A wymagając czegoś od innych sami dajmy przykład. Tak po prostu.

16 komentarzy:

  1. Będąc napływową Krakuską nie wiem czy mogę się o Warszawiakach wypowiadać, ale tak na serio - argument rzeczywiście merytoryczny. I mówisz, że takie kwiatki często można usłyszeć?

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, faktem we Warszawie nigdy nie byłam, ale też w życiu nie słyszałam, aby ktoś z miasta kierował takie słowa do kogoś kto mieszka we wiosce lub odwrotnie. Chyba dziwną macie tam mentalność?

    OdpowiedzUsuń
  3. niestety zdarzają sie dziwne przypadki. Na brak argumentu wyciągną pewnie cokolwiek.
    na szczęście cale sa fajne ludzie, z którymi można konie kraść :)

    OdpowiedzUsuń
  4. zdarza się niestety.
    nie mówię, że często ale się zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas w podkarpackich miastach kwituje się to tak : " Jesteś wieśniak", a to że ten wieśniak czasem bardziej kulturalny niż miastowy, to inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  6. To chyba pochodzi ze starych czasów. Moja starowarszawska rodzina (siedem pokoleń wstecz wręcz) była bardzo obrażona, gdy okazało się, że narzeczony mojej mamy nie jest z Warszawy, tylko z Pragi. Rozumiesz, Praga to nie Warszawa, jakiś wieśniak! I byli bardzo szczęśliwi, jak się to małżeństwo rozpadło. Kiedyś między wsią a miastem była przepaść kulturowa, dziś to zależy od człowieka. Na pewno ludzie mieszkajacy na wsi mają problem z poszanowanie przestrzeni publicznej. Na wsi ona praktycznie nie istnieje, więc nie potrafią zrozumieć, że nie parkuje się na trawniku pod szkołą, tylko w wyznaczonym miejscu kilkaset metrów dalej. Ale to też problem Warszawiaków, którzy zostali wychowani w "wiejskiej" mentalności, czyli w takiej, gdzie szanuje się tylko własne podwórko, a ziemię niczyją można do woli niszczyć. Najbardziej widać to na blokowiskach, gdzie w większości mieszkają "młodzi stażem" imigranci z rejonów wiejskich. To jest kwestia wychowania, tu się zgodzę, ale na wsi ciężko wytłumaczyć dziecku, że o przestrzeń wspólną trzeba dbać tak samo jak o własną. Ostatnio nam się sprowadzili z jakiejś wioski sąsiedzi w klatce obok. Pan podwoził panią pod drzwi klatki. Po trawie i chodniku. No tragedia! W końcu go złapałam i mu wytłumaczyłam, że on będzie płacić w komornym za rekultywację tego trawnika, a to nie jest tanie. Chyba się obraził.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z Warszawą, jak zresztą z innymi większymi miastami, jest podobnie jak z Anglia, Irlandią czy innym krajem mlekiem i miodem płynącym... Nie każdy wyjeżdżający tam to prostak i robol, a nie każdy mieszkający tam wygląda jakby był żywcem wyrwany z Prawa Agaty...
    Tak mi się skojarzyło, bo akurat odwiedził nas kolega, który x lat temu wyemigrował i narzekał na to, że Polacy mają tam kiepską opinię...

    OdpowiedzUsuń
  8. takie opowieści trzeba spisywać, bo są naprawdę fascynujące :)
    chętnie posłuchałabym więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. dokładnie tak, tylko Ci co się uważają za lepszych nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. I tego jak śmieszne to jest.

    OdpowiedzUsuń
  10. Sporo było wojennych, ale już wiele nie pamiętam. Może taka, że jak po powstaniu całą Warszawę goniono piechotą w kierunku Pruszkowa, to raz przenocowali ich w strasznie śmierdzącym sianie w jakiejś szopie. Dopiero jak stamtąd wyszli i poszli kawałek dalej, parę osób powiedziało, że spali na trupach. Mrożące krew w żyłach, co?

    OdpowiedzUsuń
  11. o matko, mrożące.

    Ale naprawdę warto spisać zanim się zpaomni do końca.

    Teraz będę wizualizować te posłania...tak już mam;)

    OdpowiedzUsuń
  12. To może ciąg dalszy tej historii na pocieszenie, ale ze smutną nutą. W obozie przejściowym w Pruszkowie (nomen omen polecam, jest tam muzeum) załadowali ich do pociągów, a potem wylądowali w jakimś strasznym obozie. Już nie pamiętam jakim. Rozdzielono ludzi na kobiety z dziećmi, kobiety zdolne do pracy i mężczyzn. Dzieci z matkami poszły od razu do gazu, babcia na szczęście miała 14 lat i wyglądała na dorosłą, więc z prababcią poszły do pracy, zabrał je jakiś Bauer i tam siedziały do końca wojny. Nie było źle. Niestety z tego transportu mało kto się uratował. Pradziadek nie miał szczęścia, wysłano go do pracy w kamieniołomach, gdzie ślad się urywa. Prawdopodobnie zginął. Dobry człowiek był, jak hitlerowcy rzucali chlebem w tłum, to wyłapywał prawie cały i potem chodził po obozie (chyba tym pruszkowskim właśnie) i rozdawał go małym dzieciom. Prababcia była na niego zła, bo nie starczało tego chleba dla babci. Miał dobre serce. Pradziadek przed wojną był taksówkarzem, kiedyś to była bardzo intratna posada, woziło się bogatych ludzi limuzyną, nie to co teraz. Zarabiał tyle, że prababcia nie musiała pracować. Niestety złote czasy skończyły się wraz z wojną, a po wojnie prababcia zakasała rękawy i wzięła się do roboty. Długo siedziała w fabryce Wedla, a raczej 22 lipca. W ogóle moja rodzina jest pełna kobiet, które musiały sobie dawać radę same w życiu. Babcia na fali entuzjazmu powojennego w pierwszym legalnym terminie wyszła za mąż (18 lat), ale też szybko się rozwiodła i musiała sobie radzić z trójką dzieci. Mama też po rozwodzie, na szczęście tylko z dwójką. Ja to już nawet nie myślę o ślubie, a na co mi kłopoty ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kobieto mogłabym Cię czytać i czytać :)
    Niesamowite są te wojenne historie. Moja babcia za życia też mi opowiadała, jak przyszli do wsi i zabierali na wywózkę na sybir a ludzie z kołdrami pod pachą i dziećmi na rękach bez ubrań i butów uciekali gdzie się dało. Niestety większości uciec sie nie udało i zostali zesłani. Ale ja już pamiętam tylko jakieś skrawki i żałuję teraz, że tego nie spisywałam.

    To powiedzenie "poszły do gazu" jest straszne...paraliżujące. Ale niestety takie były realia. Jak Ci się coś jeszcze przypomni to chętnie poczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Po pięciu latach wojny język był straszny, straszny w swej prostocie, ale tak to właśnie wyglądało. Ludzie byli już trochę pogodzeni ze swoim losem. Babcia nienawidziła Polaków, tak właśnie, swojego narodu, za antysemityzm, za to, że Żydzi najbardziej musieli obawiać się donosów Polaków, bo Niemcy za takie donosy dobrze płacili, nierzadko dobrym jedzeniem (polsy żydzi rzadko mieli semickie rysy i na pierwszy rzut oa w wielu przypadkach byli nie do odróznienia od Polaków, dlatego tak łatwo było ratować dzieci, zwłaszcza blondwłose i niebieskookie). Za worek kaszy ktoś potrafił sprzedać rodzinę z dziećmi, posłać je na śmierć. To wcale nie należało do rzadkości. A potem ludzie okradali pożydowskie mieszkania szukając złota (rzadko się udawało, bo Żydzi wbrew powszechnej opinii pieniądzem nie śmierdzieli, co najwyżej mieli złote zęby, jak wszyscy). A potem jeszcze po wojnie jeszcze polskie hieny cmentarne przekopywały wszystkie mogiły, by dorwać się do tych zębów. Masakra. Jak starsi ludzie opowiadają, jakimi to ofiarami Niemców byli, to też mi się niedobrze robi. Bo tych dobrych i ofiar było tak naprawdę bardzo mało. Za to cwaniaków żerujacych na cudzym nieszczęściu aż nadto. :( Rodzinę babci pognano do obozu też z jednym tobołkiem, oczywiście jak wróciły, mieszkanie było puste, nawet miski ktoś ukradł.

    OdpowiedzUsuń
  15. wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty. Zreszta nie tylko wojna niestety. To pazerność i zapewne też w niektórych przypadkach rozpaczliwa chęć pozostania przy życiu. Niestety cłowiek człowiekowi wilkiem, a kiedy w grę wchodzi do tego jakiś dodatek...o to już w ogóle. Niestety takich zachowań i współcześnie nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń