Mała idzie dziś na adaptacje w przedszkolu. Dwie godziny zabawy...ja się lekko stresuje. Wierzę w nią ale jednak się stresuje. Przy tej jednak okazji przypomniałam sobie moje zerówkowe wyczyny...szczególnie jeden.
Moja zerówka mieściła się w podziemiach szkoły podstawowej. Czyli właściwie w mrocznych piwnicznych lochach, które zostały oświetlone, na jasno odmalowane i sprawiały wrażenie oświecenia. Wejście do sal znajdowało się za wielkimi przeszklonymi drzwiami, które to dzieliły Nas - maluchy od niebios bram, czyli od podstawówkowiczów.
Pamiętam jak spoglądaliśmy z tęsknotą na te drzwi, które były dla Nas synonimem wyjścia na wyżyny społeczne. Co prawda nie do końca wiem, czy ja wtedy wiedziałam co to są wyżyny społeczne ale tak to teraz właśnie mi się jawi. Nowy wspaniały, cudowny świat z jego wszelkimi dobrami i co najważniejsze z "dorosłymi.
Bajka nad bajki. Bajka, w której udział brała jeszcze jedna ma koleżanka. Pamiętam ją jako odrobinę szaloną. Zawsze opowiadała o swoich niesamowitych historiach i o tym co to i czego to. Pamiętam jak pewnego razu powiedziała, że w domu ma 50 kanarków. Cała reszta Nas, gryzipiórków niedoświadczonych, otwierała buzię ze zdumienia i mówiła głośno "Wow". Pamiętam też jak kiedyś podczas wizyty w jej domu kanarek był jeden a na moje pytanie gdzie reszta odpowiedziała, że trzyma je w piwnicy. Myślałam wtedy, że ma okrutnie dużą piwnicę.
Nic to jednak. Przejdźmy do sedna. My obie do kupy wzięte miałyśmy różne pomysły. Bardzo różne i na różnym poziomie trudności dla małych umysłów. Ale raz, raz jeden jedyny zrobiłyśmy wycieczkę do bram niebios.
Tego dnia spotkałyśmy się jak zwykle w szatni. Przed zajęciami. Zanim na salę doszłyśmy miałyśmy chwilę na zabawę, bo tempo przebierania było szybkie. Poszłyśmy się pobawić a tam...tam nowość, kosmetyki dla dzieci. Cienie, pudry, lakiery do paznokci. Wszystko niby pełne i nowe a jednak atrapy. Dla Nas jednak to były skarby na miarę stuleci i nie chciałyśmy ich wypuścić z rąk.
"Chodź pójdziemy się bawić" rzekła ona. "Okej" ja na to i wykradłyśmy siebie i te kosmetyki za drzwi szklane. Za granicę między dziecięcym światem a dorosłością. Wyszłyśmy na "powierzchnię". I wielki zachwyt nad tym wszystkim Nas ogarnął. Nie mogłyśmy złapać tchu.
Stanęłyśmy pod kaloryferem. Wyjęłyśmy skarby. "Umalowałyśmy" oczy, paznokcie, usta i przypudrowałyśmy nosek. Po akcji "poprawianie urody" oparłyśmy się o kaloryfer i zalotnie mrugając powiekami i uśmiechając się przy tym....zaczepiałyśmy starszych chłopców.
Takie z Nas były cwaniaki. Takie to były wspomnienia. Niestety była też bura. Całkiem niezła i całkiem konkretna skoro pamiętam do dziś, że była.
Tak to się szalało za małolata ;)
Zerówkowo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fajnie tak po spominać mnie ostatnio powruciły wspomnienia jak miałam wieczną ospę bo chorowala moja córka a potem reszta brygady sie rozłozyla no i po wakacjach ,bo szpital miałam
OdpowiedzUsuńszpital nie jest fajny ... :/
UsuńAle fajne wspomnienia. Ja niestety jakoś nie dużo pamiętam z tego okresu. Coś nie coś z przedszkola z młodszych grup. Coś nie coś z pierwszych klas podstawówki a tak to jakbym miała lukę. Czarno. Mo z czasem wróci.
OdpowiedzUsuńprzyjdzie czas i się dziura zamieni w piękne wspomnienia :)
UsuńA jeśli ni to życie też jest piękne innych wspomnień :)
ja pamiętam, że kiedyś wycięłam dziurę w leżaku wraz z 3 kolegami , co by nie leżakować...bura była, oj była:P
OdpowiedzUsuńPs. Mam nadzieję, że mój syn nie będzie taki aparat, jak mama:P
no to ładnie :) a tak nomen omen...dziś mi się dziura śniła;p tylko w suficie była;p
Usuń