Znowu to samo

W upały średnio chce się z domu wychodzić. Raczej chce się w nim zaszyć i tak trwać w tym zaszyciu do słodkiej nocy, kiedy to słońce przestaje tak natarczywie atakować. Jednak wieczorami dziecię domaga się spacerowania. Głośno i wyraźnie. No i spacerować trzeba. No i nie ma rady.

No to poszliśmy. No to nie było rady. Wyruszyliśmy w podróż daleką na dziewicze tereny. No prawie dziewicze. Nie liczę tych setek osób, które dziennie tam spacerują. One się nie liczą, bo to tubylcy ;)

Nie baliśmy się. Wyruszyliśmy, by zbadać te tereny dziewicze. Zimą i jesienią też tam byliśmy ale to się nie liczy, bo latem to inna sprawa. Latem są doły po zimie i wiośnie. Latem kup na trawniku więcej. Latem zmienia się wszystko. Czyste dziewictwo.

Mała nie wiedzieć czemu wzięła pod pachę piłkę. Albo chciała się bronić...nie wiedzieć tylko przed czym...albo o zgrozo...w ten upał chciała grać w nogę.

Okazało się, że jednak to drugie. Sprytnie więc matka ojca na linię frontu wysłała. Narzeka, że duży...że schudnąć chce. Toć piłka nożna w upał okrutny to najlepsza forma spalania. Pot leje się po wszystkich rowach. A wiadomo, że jak pot jest to się kilogramy traci. No przynajmniej tak mu wmówiłam ;)

Grali więc, gdy ja,  w cieniu drzew umierając z gorąca obserwowałam ich wyczyny. Kątem oka rozglądałam się dookoła, żeby móc w razie co reagować. Nigdy nie wiadomo co albo kto zza krzaka wyskoczy...o właśnie...krzak....opowiem Wam kiedyś historię o naturyście (chcecie?). Ja obserwowałam. Oni się odchudzali. I nagle Mała bach, gleba. Wpadła w dołek. Na szczęście pusty, bez psich kup i innych cudów niewidów.

- Mamo, mamo psewluciłam się. Kolanko mnie boli. Masiuj, masiuj.

No to bieżę spod tych drzew do Małej i masuję. Masuję tłumacząc, że nie można tak na hura...że pod nogi patrzeć trzeba....że doły trzeba omijać, bo nigdy nie wiadomo jakie tam się czai zło. Mała kiwnęła głową na znak,że rozumie. Tudzież po to, żeby udać że się zgadza a i tak swoje zrobi.

I poszliśmy dalej. Z piłką pod pachą, bo odkąd piłka zwiodła Małą w dół to złą piłką była.

Odwiedziliśmy rybki, których nie było. Nabrały rybiego rozumu i wypływają w teren, co by nie dać się złapać. Poskakałyśmy po pomoście bez jednego schodka. Mała została przeniesiona przez Małżona. Mama tyle szczęścia nie miała i musiała sama iść potykając się przy tym o swoją maksi. No ale wszystkie atrakcje zaliczone. Ataków żadnych nie było. Spokój. Można było w spokoju wrócić do domu.

Wracamy łąkami wysuszonymi. Tymi samymi, z dołami. Idziemy. Idziemy. Aż Małej znów się piłki zachciało. No to Małż na front. I gra. Ba nawet i ja z karolka kopnęłam ze dwa razy. Ronaldo jak nic.

Idziemy, gramy. Idziemy grają. I de javu. Bach. Mała pada na trawiastą glebę. Właściwie do dziś nie wiadomo czemu. Wstaje, otrzepuje się.

- Jeziu, źnów to siamo - mruczy pod nosem i idzie dalej.





2 komentarze:

  1. Jeziu, jaka ona musi być słodka :) Naczytać się Twoich opowiastek nie mogę! Jak dobrze, że tu trafiłam. Gęba od ucha do ucha późnym wieczorem, to coś co lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo za miłe słowa:)
      długo się wzbraniałam przed "przydługimi" tekstami, oczywiście przydługimi w mojej opinii, że nikt nie przeczyta...nie będzie się podobać...dlatego do tej pory były tylko rozmowy...a teraz? Teraz się przełamałam. Tworzą się historie a ja się bardzo cieszę, że Wam się podoba:) To motywuje bardzo, bardzo, bardzo:)
      Jeszcze raz dziękuję :)

      Usuń