Sobota pracująca

Zdecydowanie już zapomniałam jak to jest pracować w sobotę...ale dzis skutecznie sobie o tym przypomniałam:)

Może sama praca się nie różni, bo tak czy siak pracuje się na full mocy ale sama trasa i podróżowanie w sobotnie dni komunikacją miejską...to już zupełnie inna historia.

Pomijam fakt, że budzik zadzwonić musiał o 5 kiedy tatuś się na drugi bok przekręcał a Mała nawet jeszcze nie zorientowała się, że to już nowy dzień. No ale nic tam. Wstałam, ogarnęłam się w miarę świadomie. Opatuliłam warstwami w liczbie, której nawet nie jestem w stanie spamiętać....i ruszyłam.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie co to będzie, co to będzie....?

Ano było...ciemno, zimno i pusto. Autobus spóźniony i ja w nim sama. W następnym ja sama i Pan o zapachu co najmniej nie fajnym. Ja w jednym kącie on w drugim....i zapach między Nami.No nic to. Później parę ludzi się zrobiło, wpadła koleżanka i całkiem fajnie już było. Chwila zawahania czy w autobus trzeci zdążymy ale się udało.Dojechałymy.

Po prostu ach. I 8 godzinek prawie i podróż do domu...ale tu wszystko pyk i pyk i cyk i w domu byłam po godzinie podróży.

No po godzinie bo ja tak jak w tym jednym z filmów....10 przesiadka, 28 przesiadka, 32 przesiadka. Obiad jem na kolację, kolację na obiad a na kolację śniadanie. Śpię w ubraniu żeby czasu nie tracić i zakładam tylko płaszcz kiedy pada. Ot i cała filozofia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz