O jak ja lubię mandeje!
Lubię kiedy o pierwszej w nocy Mała się budzi i tarabani się na mnie. Mówi, że ona tu i nigdzie więcej, więc kładę tę szynkę między dwie bułki i ciśniemy się. Ciśniemy się jak sok z cytryny mimo, że na dwóch metrach kanapka leży. Ciśniemy się niemiłosiernie.
Lubię kiedy szynka rozwala się na metrze i jeszcze sześćdziesięciu łaskawie zostawiając bułce spodniej czyli Małżonowi, jakieś 40 centimetra a bułce wierzchniej czyli mi sam rant. Przecież ja tak kocham ranty. Jakiż to wariat chciałby spać na sowim łóżku kiedy rant jest lepszy. Kiedy w tłuściutkie me ciałko kant się wbija dopiero czuję, że żyję.
Lubię kiedy Mała bawić się chce w konika o drugiej, bo bezczelna matka postanowiła odwrócić się na drugi bok! A cóż ona sobie myśli? Że co? Że niby decyduje? Wariatka! Jak ona się odwraca to Małą ją za włosie i prrryyy szalona, nie odwrócisz się.
Lubię, kiedy już koniem być przestaje, mieć małą piętę w ustach. Lubię no po prostu. Bada wytrzymałość moich zębów i już wiem, że wszystko w porządku być musi.
Lubię kiedy budzik Małżona nie przestawiony, żyje życiem własnym. Dzwoni kiedy chce czyli na przykład ten o 5 kiedy wstać można o 5:15.
Lubię kiedy tych 15 cennych minut zostaje mi brutalnie odebranych. W końcu life is brutal a karma is a bitch.
Lubię kiedy wstaję i szczypią mnie oczy. Przynajmniej wiem, że je mam.
Lubię kiedy okazuje się, że za oknem minus 8 a ja z nadzieją i wiarą w prognozę na stacji X uwierzyłam, że tylko minus jedne będzie. Okazuje się więc, że mój piękny i czarny i seksi sweterek na tę pogodę się nie nadaje sam z siebie, więc zakładam warstwa po warstwie. Jak cebula. Lubię być cebulą.
Lubię kiedy wychodzę z domu a wszelkie me katary zastygają w bezruchu wisząc u mych dziur nosowych. Przynajmniej na chusteczkach oszczędzę.
Lubię kiedy w samochodzie ziąb taki, że mój kręgosłup przymarza do siedzenia, Mała domaga się Kubusia Puchatka a Małżon szuka rękawiczki która postanowiła pójść na spacer.
Lubię dotrzeć do pracy i zrobić mocną kawę. Mocną taką, że tnie jak siekiera. Tylko mi nic nie ucina. Nic a nic.
Lubię do siekiery ciasteczko czekoladowe dorzucić. Wiem, wiem że nie powinnam ale lajf is lajf. I lubię strasznie jak wpada mi między nogi uciekając przed zębów ostrością. Może szuka tam szczęścia ale oprócz senności nie znajdzie nic.
Lubię kiedy nastroić do pracy się trzeba a twarz sama w klawiaturę wpada. Nie trzyma się cholera ta głowa na szyi i upaść chce nisko. Chce jechać mordeczką po betonie, dywanie czy innym czymś. Im bardziej szorstko tym lepiej. Szał macicy i ciał w jednym. I wileka niewiadoma co się z tego wszystkiego wykluje.
Oh jak ja lubię mandeje!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mandej blady mandej... :D
OdpowiedzUsuńtaki mandej,ze pies by go drapal;p
OdpowiedzUsuńGłowa do góry, ja dzisiaj miałam spacer w wersji hard :D kółko z hamulca nie chciało mi się odblokować i takim sposobem spacer do żłobka okazał się niezłym treningiem :D
OdpowiedzUsuńNo tak..ale na pocieszenie powiem CI,że ja ledwo co wstałam....więc nie jesteś sama..Mocnego dnia i trzymaj się!!
OdpowiedzUsuńMandeje :) uwielbiam już po samym tytule zastanawiać się co przyniesie treść :) bo oczywiście nie wpadłam na to, że poniedziałkowo to będzie!! Pierwsze co pomyślałam, to, że o jakieś fafoły chodzi ;))
OdpowiedzUsuńW sumie ja też, ale stawiałam na zabawkę jakąś, manadalajaje czy coś... :D
OdpowiedzUsuńGallusowa Pani spacer do żłobka jako trening:)? nie probowalam ale moze warto:) tak do stepu dorzucic;)
OdpowiedzUsuńMisiowa, kochana, mocnego dnia zycze Nam obu:)
OdpowiedzUsuńPani Riposto i Sedno, drogie moje, jednak potrafię Was jeszcze zaskoczyć....co;p?
OdpowiedzUsuń