Dryg lekarski

Znów wylądowałam na kozetce u Naszego lekarza rodzinnego. Jakoś ostatnio jego aktywność się strasznie rozprzestrzenia. Co dzień sprawdza mój stan zdrowia i każe kaszleć podczas badania osłuchowego.



Dziś przyszła znienacka wręcz. Kiedy próbowałam po całym dniu uwalić się na łóżko z gazetą w ręku. Nie zrobiła tego jednak od razu, uspała moją czujność po prostu. I kiedy poczułam się bezpieczna, kiedy przeczytałam pół strony i przestałam szukać niebezpieczeństwa wkroczyła do sypialnia z tą swoją teczuszką lekarską w ręku.

Zaczęła od założenia na nos ogromnych, żółtych okularów. Chyba tylko po to, żeby mimo woli dodać sobie powagi, bo wiecie człowiek mając trzy lata może jeszcze wyglądać odrobinę niepoważnie. Ale tylko odrobinę, bez przesady. No więc założyła te okulary dumna z siebie jak paw i przystąpiła do badania przedmiotowego.

"Miezimy ciśnienie" krzyknęła i wyjęła przyrząd. Niestety moje grabsko nie mieści się w jej sprzęta malutkie (apel do producentów, bierzcie pod uwagę że dorośli też się bawią z dziećmi, róbcie większe sprzęta albo chociaż regulowane!) to założyła mi sprzęta na kciuk i mierzy.
Ja: I jak Pani doktor?
Mała: Źle.
Ja: Ile mam ciśnienia?
Mała: Siedem, do łóżka mals.

Później osłuchiwanie. Hmmm...dość ciekawa procedura biorąc pod uwagę fakt, że właściwie dokładnie osłuchany został mój lewy sutek. Cóż Mała wiedzieć nie mogła czego słucha i na czym się skupia, bo widziała tylko mój zielony sweter. To słuchała gdzie jej się wydawało. Później, wbrew staremu porzekadłu, zajrzała mi w zęby. A przecież ja darowana jestem, no to jak to tak? I nastąpiła diagnoza sotateczna.
Mała: Źle baldzo. Opelacja.

Oho. Czerwona lampka zapaliła się w mym mózgu. Operacja to nic dobrego. Strach się bać. Mała jednak długo nie myślała. Wyjęła z walizki swoje pomarańczowe nożyczki i zabrała się do roboty. Usiadła koło mnie. Podwinęła mi sweter tak, żeby dostęp do brzucha mieć. Złapała kawał mego obtłuszczenia i....ciachnęła!
Mała: No, gotowe - powiedziała zadowolona z siebie jak nigdy.

Zaprawdę powiadam Wam, zabawkowe nożyczki bolą. Naprawdę bolą. Może nie mają takiej mocy sprawczej jak normalne, ale bolą. Może to też kwestia odpowiedniego ścisku. Ciekawe co bym zrobiła, gdyby kawał mego obtłuszczenia został w Małym ręku. Ot by była zdziwka. Zdziwka i panika. I pewnie omdlenie matczyne pomieszane z dziecięcym przerażeniem i krzykiem, i paniką ojcowską.

Nie zgadzajcie się na takie operacje. Niech Was homeopatią potraktują, w końcu to bardziej humanitarne. Musze teraz się pomasować, co by śladu za dużego po plastiku nie było. Małżu, hop hop, gdzie jesteś ;)?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz