12 stycznia 2014

Absztyfikant w bezsenności




Godzina 3 w nocy. Potrzeba fizjologiczna mnie budzi. Patrzę Małż z kompem odpalonym pogrywa sobie radośnie w gierki. Ok, myślę sobie że, jak wrócę to już będzie po sprawie. Mózg w nocy nie myśli logicznie. Niestety. No i myliłam się. Po sprawie nie było.

Położyłam się i leżę i leżę a komp mu szumi i szumi, a Małż śpi. Pyrgam go więc delikatnie.
Małż: Yyyy, yyyy, yyy.
Ja: Możesz wyłączyć kompa, bo strasznie szumi.
Małż: On nie szumi, on pracuje.
Wielka mi różnica. Pracuje szumiąc. Musiałam chwilę pojęczeć, aż dziada wyniósł. Nie zmienia to jednak faktu, że ja od tej 3 już nie śpię. Ten szum i moje myślenie doprowadziło do bezsenności.

W ramach uprzyjemniania sobie tych godzin wspomnienia załączyłam. Wyobrażenia były mało realne, w końcu nie stanę się laską w rozmiarze 36 w dwie minuty;) Padło więc na wspomnienia, a konkretnie jedno. Absztyfikanta.

W czasach młodości, czyli kiedy lat miałam koło 16, miejscem wypadowym, wakacyjnym była działka. Stał tam sobie mały, letniskowy domek. Jak wszyscy się zjechali ciasno było, jak ciort ale to była magia. Było ciasno ale wszyscy razem byliśmy i w łóżkach się układaliśmy, jak kanapki.

W czasach tych również i na tychże terenach, kiedy wakacje przychodziły, miałyśmy okazję integrować się z tamtejsza młodzieżą i starszymi. Nawet bardziej ze starszymi, bo moje siostry były już dorosłe. 20 i 21 lat to nie przelewki. Tylko ja byłam tym 16-sto letnim glutem, który ciągał się za nimi okrutnie. No ale integracja była. A jak i integracja, to jakieś miłostki i tak dalej i ta dalej.

No i razu pewnego, gdy noc zapadła ciemna wszyscy w domku letniskowym położyliśmy się spać. Moja jedna z sióstr zmieniła sobie łóżko i poszła do innego pokoju niż zwykle. Wszyscy usnęli i nastała cisza. Do pewnego momentu. Koło 12 w nocy, ktoś zaczął pukać w okno. To był absztyfikant, do mej siostry, tej która łóżko zmieniła.

Absztyfikant pukając w okno: Kszy, kszy. A. śpisz?
Cisza.
Absztyfikant dalej pukając i myśląc, że nikogo innego prócz mej siostry nie budzi: Kszy, kszy A, wyjdź do mnie?
Cisza.
Absztyfikant po raz trzeci: Kszy,kszy. A. no chodź.

Trzeci raz wystarczył. Pukał w okno pokoju, w którym tej nocy spała z nami moja ciocia. Wkurzyła się niemiłosiernie. Wzięła patelnie w rękę i wyszła do absztyfikanta. Chciała rachunki wyrównać. On ją budzi, to ona go patelnią.

Absztyfikant stał w tych krzakach pod oknem czekając na A. O jakie było jego szczęście, kiedy zobaczył białą postać na dworze. Już chciał biec z ramionami otwartymi, już chciał grzeszyć i całować, już chciał w ramiona porywać. Ale....

...kiedy absztyfikant zmierzał z nadzieją w głosie i miłością w sercu, moja ciocia również zmierzać zaczęła. Kiedy była już blisko absztyfikanta patelnię zza pleców wyjęła i z okrzykiem "Ty chamie" zaczęła na niego nacierać.

Biedny. Nie spodziewał się, że to nie miłość jego, a patelnia okrutna. Jak zobaczył co to w ręku i kto to trzyma z okropnym krzykiem wyskoczył z podwórka przez płot. I tyle go widzieli. Od tamtej pory ciocia ma postrach siała, a absztyfikanci omijali nocne harce z daleka.

I tym optymistycznym akcentem mówię Wam, dzień dobry:)