Nastały upały. Gorąc leje się z nieba a ja leję się razem z nim, tyle
że nie z nieba. Niestety dziecko nie chce się lać, za to energii a za dwoje.
Taki mamy klimat i taki lajf.
Spożytkować więc energię tą jakoś trzeba, w mniejszym czy większym
stopniu :)No
to wymyśliłam plac zabaw. Niedaleko przedszkola, do połowy zacieniony, z
możliwością dostępu do ławek. Niestety teraz kiedy moja mobilność jest znacznie
ograniczona muszę o ławkach myśleć. I to takich, które pozwalają na wyciągniecie
giry przed siebie.
Ławka była, matka usiadła, dziecko zaczęło się bawić. Najpierw brak
koordynacji mocno dawał się we znaki, ale w końcu przyszła koleżanka z grupy.
Mała więc osiadła na mieliźnie z piasku i bawiły się. A mielizna ta niedaleko
wyjścia była.
I tak sobie siedziałyśmy. Ona na piasku, ja na ławeczce. I dzieci
bawiące się dookoła. Ciepłe powietrze. Cień. Żyć nie umierać. Tak to ja mogę co
dzień.
I nagle idzie sobie chłopiec. Wiek około lat trzech. Taki wesoły
urwisek na oko. Staje koło mnie i śpiewnym głosem zaczepia.
Chłopiec: Powwwoooodzenia.
Ja patrzę na lewo i prawo i nikogo nie widzę. W sumie to na placu
zabaw powodzenie potrzebne żeby dziecko sobie krzywdy nie zrobiło. No sobie i
innym. Ale nic to myślę, sobie chłopaczek podśpiewuje. I wtedy znów słyszę jego
śpiewny głosik.
Chłopiec: Powwwoooodzenia
Znów się oglądam i szukam, ale inne mamy nie reagują. Nikt i nic,
myślę że to chyba nie do mnie. I wtedy wyłania się Pani. Młodziutka. Przechodzi
koło mnie w stronę wyjścia i rzuca “Do widzenia”. I znów wtedy słyszę
głosik.
Chłopiec: Powwwoooodzenia
I
jego mamę, panią młodziutką, która się do niego zwraca: Mówi się “do widzenia” a
nie “powodzenia”.
I
wszystko jasne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz