Matki to istoty zmęczone.
Nie mowie, że zawsze. Nie mówię, że często. Ale zmęczone są.
Jak tu zmęczona nie być, kiedy dom, dziecko, praca i miliony innych rzeczy wiszą nad głową biednej rodzicielki. Ale niema, ze boli. Nie ma, ze nie. Taki lajf, że smak zmęczenia trzeba znać.
Kiedy człowiek już twarzą ryje o glebę zaczyna się zastanawiać kiedy odpocznie. Czy będzie mu to dane? Czy pisk, wrzask i cała reszta da chwilę oddechu. I tak siedzi i myśli, i ostatnia rzecz jaka przychodzi mu do głowy to myśl, że dziecko zajmie się sobą. Ale człowiek zdziwić się może.
Ja żem sie wzięła i zdziwiła ostatnio.
Odkurzam, zmywam podłogi. Na kolanach się przesuwam niczym partyzant w okopach. Dycham ciężko i jeszcze ciężej. Pot spływa po mnie strumieniami, a ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Mala patrzy na mnie, patrzy, aż w końcu sie odzywa.
Mała: Mamo, kurna, weź usiądź. Zrelaksuj się. Odpocznij. Ja za Ciebie to zrobię.
Po czym bierze chusteczki w rękę, pada na kolana i zaczyna wycierać podłogę.
Zbieram szczękę z podłogi do teraz.
Jest nadzieja matki, jest nadzieja.
Mamo, odpocznij sobie!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz