Najprostsze rozwiązania

Niedziela. Śnieg za oknem. Nawet niewielki śnieg sprawia, że korzystać trzeba.

No to korzystamy i na sanki czas pójść. Choćby na chwilę, choćby na sekundkę, choćby i po betonie coby dziecko frajdę miało.

Ubieramy się więc i wychodzimy. Przynajmniej staramy się wyjść.

Trzy bałwanki tylko w ubraniach a nie w śniegu. Czekają na wyjście ale pojawia się pewien problem. Klucze. A właściwie ich brak. Jak wyjśc z domu kiedy domu zamknąć nie można?

Ja: Kochanie ty miałes ostatnio moje klucze w ręku, gdzie one są?
Małż: Nie wiem, położyłem je na stole.
Ja: Kochanie ale na stole ich nie ma. Ty otwierałeś wczoraj drzwi i ty je gdzieś posiałeś.
Małż: No muszą być.

Idzie, szuka, nie ma. Zamykamy więc jego kluczami.

Wieczorem jednak temat kluczy powraca.

Małż: Kochanie masz klucze?
Ja: Nie. Mówiłam ci, że ty je miałeś więc nie szukałam.
Małż: Dobrze. Poszukam.

I poszedł szukać. Przerzucał coś, przerzucał. Szukał i szukał. Wiedział, że jest odpowiedzialny za ich zniknięcie więc musiał je znaleźć. Aż po kilkunastu minutach przyszedł do łóżka. Wtuliła się we mnie i....

Ja: I co?
Małż: Znalazłem.
Ja: Tak? A gdzie były?
Małż: Wiesz kochanie stwierdziłem, że najprostsze rozwiązania są najlepsze. I tak też było w tym przypadku.
Ja: Tak? Czyli gdzie je rzuciłeś?
Małż: Ja nigdzie. Zajrzałem do twojej torebki.
Ja: I co?
Małż: I były właśnie tam. Dobranoc kochanie.

Skandal, ktoś podrzucił mi klucze do torebki i oczyścił Małża z zarzutów ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz