Ugryźć się czasem w języczek

Mama wcina sobie pizze. Mrożonkę, a co. Czasem nie chce być idealna (chociaż i tak nie jestem) i wcale nie zawsze mam ochotę stać przy garach. Dziś mnie zasypało śniegiem ale nie tak do końca, bo Małżon i Mała zjedli pieczone udka z kuciaka. No ja na udka ochoty wybitnie nie miałam, więc się mrożoną napchałam.

No i siedzę z mrożoną już odmrożoną na kolanach. Ugryzioną ledwo co. Ale kawałek spadł mi na jasny dywan. O święty Barnabo, przecież plama by była po wsze czasy. No to niewiele myśląc wzięłam się ja i nachyliłam. Nachyliłam tak, że całą swoją pierś w wersji prawej odzianą w zielony tiszyrt położyłam na owej odmrożonej mrożonce. Troszku się poparzyłam i nieopatrznie przy tym buzię otworzyłam a Mała to bardzo szybko podchwyciła....

Ja patrząc na to wielkie plamsko, które powstało przy zetknięciu prawego cyca i odmrożonej mrożonki: Ale się usrałam
Na to Mała pełna zdziwienia i autentycznie przyjęta: W galoty??

Hmmm...chyba muszę się w język ugryźć albo inaczej myśli formułować.

8 komentarzy:

  1. No i teraz ja siknęłam. Śmiechem :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale sie usmiałam. Najważniejsze, zeby być sobą.. Jak dla mnie nie musisz się gryść w język.......Szkoda języka i boli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahahaha padłam ze śmiechu!

    OdpowiedzUsuń