Kiedy rower wkracza do akcji wiele dziać się może. I złego i dobrego. Nie biorę pod uwagę opcji neutralnej, bo takiej nie uświadczyłam. A to niby taki bezpieczny sport. Taki bezpieczny. I nic tylko wjechać na drogę i jechać przed siebie.
Kiedy rower wjeżdża na życiową ścieżkę rozjeżdża się bajka o księciu na białym rumaku. Mój Małż od tego czasu jest po prostu chłopem na rowerze. Oczywiście tylko w czasie przejażdżek wspólnych czyli średnio przez około dwie godziny dziennie.
W czasie tych dwóch godzin wybucha awantura za awanturą a ja mam ochotę wyrwać kierownicę z własnego dwuśladowca i przylutować mu. Po prostu. Taka kolejna małżeńska czułostka. A skąd to się bierze? Ano stąd, że Małż mój jest znawcą i najbezpieczniejszym kierowcą rowerowym na świecie, a ja w jego oczach stwarzam zagrożenie życia. Dodam tylko, że to ja na swoim tyle wożę Małą.
Jak to u Nas wygląda?
Wyjeżdżamy z domu. Tutaj jest całkiem spokojnie. Ja pierwsza, on z tyłu i obserwuje Małą czy nic się nie dzieje. Kiedy miniemy już osiedle i wjedziemy na ścieżkę leśną on musi przyspidować, jak to mówi. Zostawia więc mnie i Małą i leci. Oj leci. A niech leci tylko później słyszę, czemu ja tak wolno.
Lubi też jadąc za mną czy koło mnie instruować. "Włącz trzecią przerzutkę. Tu włącz drugą". Trafia mnie na miejscu. Od razu. Chce jechać na trzeciej, niech jedzie. Może ja mam ochotę machać nogami jak szalona i już. Mój wybór i moja przerzutka. Ot i co.
Ruch prawostronny. Tak musi być. Nawet na ścieżce leśnej i nawet jak nie ma nikogo na horyzoncie w odległości 3 kilometrów ja muszę prawostronnie, bo inaczej stwarzam zagrożenie. Nie mogę się włączać do ruchu jak mi się podoba. Wczoraj na ten przykład jechałam sobie lewą stroną. Spokojnie. Podjeżdżam pod zapiaszczoną górkę, wjeżdżam a tu ni z tego ni z owego wylatuje zza Małża mego, który jechał za mną, wariat. Zajeżdża mu drogę i wymija mnie i Małą. Za wolno mu było. Ale oczywiście opier papier zbieram ja, bo na leśnej ścieżce jadę stroną lewą a nie prawą, stwarzam zagrożenie życia i nie nadaje się do ruchu więc powinnam rower sprzedać. Nie ważne, że bym zjechała, nie ważne. Nie ważne też, że ten wariat mógł chwilę poczekać. Nic by mu się nie stało. Nie ważne też jest to, że jadę leśną dróżką a nie ulicą, a nawet bardzo z dala od ulicy. No gotuje się we mnie gotuje.
Sytuacji takich jest wiele. Wina zawsze jest moja. Zagrożenie życia zawsze jest moje. Dziadostwo. I jak tu nie mieć ochoty na lutowanie kierownicą? No jak?
No chyba, że to ja jestem jakaś nie taka. Może za ostra? Może się nie znam? No nie wiem. Grunt, że kiedy z roweru schodzimy mam chwilowy napad myśli czarnych i ochotę na kopnięcie w dupsko chłopa z roweru, który okazuje się moim chłopem.
I tak oto rower przyczyną małżeńskich rozpadów dwugodzinnych dnia każdego. Staje między nami i bezczelnie się panoszy.
Nie pozostaje nic innego jak tylko trzymać kciuki, bo dziś znów idziemy na rower...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hahahaha, uśmiałam się :D
OdpowiedzUsuńKiedy kierujesz samochodem jest to samo? ;)
Mam nadzieję, że nie i jednak trzyma się prawej strony ;D
Usuńtrzymam się, bo samochód prowadzi wtedy mój rowerowy chłop i ja się nie pcham do wodopoju;p
Usuńdobre :) powodzenia dzisiaj "piratko rowerowa"!
OdpowiedzUsuńaż się boję no;p
UsuńDlatego ja programowo nie siadam za kierownicę, kiedy chłopa mam w aucie. Marudzi i ględzi, tak, że tez mam ochotę go zdzielić łopatą przez łeb.
OdpowiedzUsuńtrzeba im chyba czasem przylutować;)
Usuńjak tak dalej pójdzie to ty będziesz zagrożeniem życia ale małża :P
OdpowiedzUsuńtrzymiem kciuki co byś go nie musiała z tego roweru spychać ;) może się ogarnie.
Oby, bo jak nie to ja bede zmuszona go ogarnac:p
UsuńChyba każdy mąż już tak ma... :/ Ja tylko czekam na jego błąd, ach czekam! ;P
OdpowiedzUsuńja też czekam...ale będę się drzeć;p
Usuńmałża sprzedaj ;) 2 godz dziennie? ja nawet nie wsiadam na rower heh
OdpowiedzUsuńciekawe ile za niego dostanę;p
Usuń