Słodko-pierdząco;)

Ona jak co rano wsiadła do autobusu, który wiózł ją do pracy. Pogoda była piękna. Ciepło i bezchmurnie. Kwiatów tyle, że zapach ich przyprawiał o ból głowy, którego ona nie miała.
Była ubrana w idealnie dopasowany do jej pięknej i nienagannej figury strój, białą spódnicę i czerwoną bluzkę. Do tego białe buty ani eleganckie ani sportowe. Po prostu niezobowiązujące. Buty nie miały na sobie ani grama brudu i wyglądały jak by przed chwilą zeszły z półki sklepowej. Ubranie było idealnie gładkie. Nigdzie nie pomarszczone. Nigdzie nie pogniecione. Do tego piękna torebka. Nie za duża ani nie za mała. W sam raz. I zapach, który się za nią unosił. Oczywiście nie za torebka tylko za nią. Jechała do pracy i czytała książkę. Oczywiście miejsce miała siedzące bo ten autobus jak i każdy inny miał miejsca tylko siedzące. Ludzie w nim byli zadowoleni, uśmiechnięci i życzliwi.
Na jednym z przystanków wsiadł on. Piękny, młody, przystojny. Niczym adonis, który z niebios zstąpił. Sylwetka, mięśnie, które grały przy każdym jego ruchu. Miał na sobie jasne jeansy. I białą koszulkę polo. I tu wszystko świeże, pachnące niczym z pralki wyjęte dopiero co i nie pogniecione ani nie umarszczone. I też jego zapach szedł za nim krok w krok.
Wsiadł do autobusu. Zobaczył ją. Oniemiał. Była taka piękna. Urocza. Jedyna w swoim rodzaju. Po prostu taka jakiej szukał. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. W końcu ona podniosła oczy znad książki. Czas zatrzymał się. Ta chwila przypieczętowała ta nagłą miłość.
Ruchem reki pokazała mu wolne miejsce obok siebie i wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki oboje się uśmiechnęli ukazując cztery rzędy białych zębów.
On usiadł koło niej. I zaczęli ze sobą rozmawiać. Czuli się jak by znali się od zawsze.
Od tej chwili byli ze sobą i już tylko ze sobą. Zawsze uśmiechnięci. Wiecznie w sobie zakochani. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy. Nigdy się nie kłócili. Nie mieli o co. Byli młodzi, piękni i zdrowi, bo choroby tez omijały ich wielkim łukiem.
Mieli świetna prace oboje.
W końcu postanowili się pobrać. Ślub był piękny jak z bajki. Z białymi gołębiami, fontannami z gorącej ciemnej i białej czekolady w lodowym zamku pełnym płatków czerwonych róż.
Zamieszkali w pięknym domu z ogródkiem, białym płotkiem i huśtawka pod drzewem. Wiecznie w siebie zapatrzeni. Wiecznie w sobie zakochani. I nie kłócący się. Tak jak przed ślubem.
Kiedy na świat przyszło ich piękne dziecko, które nigdy nie sprawiało kłopotów wychowawczych i nigdy mu niczego nie brakowało. Po urodzeniu ona została w domu i była idealną mamą, żona, kucharką, sprzątaczka, lekarką, praczką, prasowaczką itd itd. I była szczęśliwa będąc tak idealna i mając tak idealne życie.
Przeżyli razem w swej miłości i wiecznym szczęściu i zdrowiu, przy braku kłótni i niesamowitej sielance 99 i jeszcze 0,9 lat.

A ja Wam mówię moi drodzy czasem potrzebny jest bród i kurz. Czasem i kłótnia się przyda i czas kiedy sielanki nie będzie.
Po kłótni cudownie jest się móc pogodzić.
Bród i kurz pozwalają dostrzec Nam brak ładu, składu i porządku i pozwalają Nam do niego dążyć.
Momenty nie sielankowe są jak najbardziej wskazane. Bo gdyby sielanka w kółko trwała to byśmy przestali ją dostrzegać, doceniać i bardzo by Nam spowszedniała.
Potrzebny do życia jest cały wachlarz emocji, zachowań i zdarzeń.
Żeby życie miało smak, kształt i kolor potrzebna jest i biel i czerń.
Nie może być słodko-pierdząco bo słodycz mdli w nadmiarze i odrzuca.
Kłóćmy się czasem, pokrzyczmy i w ogóle. Namawiam do czasowych zachowań niesielankowych:)

3 komentarze:

  1. No pewnie..po to sa kłótnie by mozna sie pozniej fajnie godzic ;P....a poza tym to one daja nam m.in upewnienie czy na danej ososbie nam tak naprawde zalezy

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba być autentycznym ... amen! :)

    OdpowiedzUsuń