Sezon....

Czuję, że sezon chorobowy został w pełni rozpoczęty. Poza nudnościami jakie od wczoraj mnie męczą czuję się totalnie rozbita i zmęczona. Nie mam siły ruszyć nogą, ręką ani żadnym innym organem. Czasem tylko mózg w akcie desperacji podniesie krzyk, żeby dać znać o sobie i pokazać "Halo, halo jesteś w pracy".

Biorę więc się wtedy do roboty. W garść tak zwaną tyle, że nie zaciskam mocno. Ma to swoją nazwę chyba jakiś preseentism czy cuś (ukłon dla mojej koleżanki z pokoju pod nazwą "Vet" o wdzięcznym numerze 102 i jeszcze A, że jakoś mi świadomość uzupełniła i czegoś nauczyła).

Taki preseentism czy jak go zwał daje się mocno we znaki rozwojowi ogólnie pojętemu. W tą czy w tamtą rzucanemu na wiatr niepokoju tudzież innych takich nieodgadnionych. Fakt jest faktem, że wydajność Ci mniejsza i zdecydowanie bardziej czuję się jak mak pod koniec lata niż na jego początku. Chociaż może i to nie bo makówka tez dziś u mnie pusta.

Także płatki mi dziś opadły do cna a mak z makówki wysypał się gdzieś w nadziei rozsiania na pole. Czekam aż wybije godzina zero i do domu będę mogla się udać.Marzy mi się kołderka z jesiennych liści i poduszeczka z mchu. Moja własna żadna tam podróbka tania. Bedę popijać deszczówkę grzaną w nadziei, że coś mi to da i będę mogła chociaż trochę maku w makówce siłą woli wyprodukować.

Małym maczkiem zajmie się tata mak. Wyjścia nie ma i już. Ktoś musi a kiedy mama zaniemogła i goła jak ją Pan Bóg stworzył na polu stanęła to tatuś przejmuje dowodzenie.

Jednak pewną nadzieję na lepsze jutro daje to, że marzenia pozostały i jakaś siła na ich realizowanie też....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz