Zawsze myślałam, że jakieś pojęcie o mięsie mam. Mniejsze bądź większe ale jak mięso wygląda to wiem. Mogę też rozpoznać niektóre okazy. No wiem jak wygląda schab, karkówka, ba nawet polędwiczkę wieprzową rozpoznam. Taki ze mnie rzeźnika-masaż, że hohoho.
No i wczoraj wzięłam sobie mielone mięsko. Ale nie takie kupione mielone tylko takie mielone własnoręcznie przez dziadziunia. Z karkóweczki wymielone. Własnymi dziadziusiowymi ręcami z karkóweczki zakupionej w eko krainie ;) Wzięłam więc tego mieloniaka i na spaghetti się zasadzam.
Mała: Co będzie na obiad?
Ja: Mięsko z kluskami.- chciałam ją zbić z tropu.
Mała: Ale ja nie lubię klusek i mieska.
Ja: Nie lubisz? Przecież lubisz i jesz aż Ci się uszy trzęsą.
Mała: Nie. Nie lubię.
Ja: A spaghetti lubisz?
Mała: Taaaaak.
Ja: No to dziś robię spaghetti.
Mała: O to ja zjem schabetti. Ja lubię schabetti.
No i wzięłam i zgłupiałam. Spaghetti to z mieloniaka ale schabu się raczej nie mieli. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. A może Mała lepszy rzeźnik niż ja. Kurczę.
No i wychodzi jaka matka zagubiona w kuchni jest. Jak dobrze, że dziś robię zapiekankę makaronową. To absolutnie mi się nie ma prawa pomieszać. Jak wygląda makaron to ja akurat wiem! Ot i co!
18 września 2013
Mięsny
Etykiety:
Być mamą,
codzienność,
Mała mówi,
matka i kuchnia,
rozmowy (nie) kontrolowane
you might also like these posts
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)