Choć bardzo się staram, żeby panować nad swoją waga, a właściwie żeby nie doprowadzić do stanu nadmiernego tonażu czasem nachodzi mnie obżeractwo. Na szczęście coraz rzadziej i ataki są krótsze ale się zdarza.
Czym się ono charakteryzuje? Ano chodzę i wącham. Wącham szafki swoje w nadziei, że gdzieś wyniucham jakiś słodycz. A, że słodycz rzadko kupuje kończy się to zazwyczaj jednym. Staje przed szafką Małej. Mała ma swoją szafkę wyjazdową, gdzie są wafle od lodów suche (to w jej przypadku wystarcza, żeby miała poczucie zjadania loda), biszkopty, paluszki, chrupki ale....ale jest też zło. Są lizaki i tik taki.
Patrzę na to zło i czuję, czuję że mam kurde ochotę no. I dysonans się pojawia. Z jednej strony, że to Małej szafa i jej podjadajki podróżowe. Przecież nie mogę dziecka ograbić z lizaka, którego dostaje raz na jakiś czas, bo innych słodyczy nie może. No jaka ja bym wtedy była matka? Obżerając swoje dziecko. Ale z drugiej strony...z drugiej strony patrzę na te małe okrągłe, lizaczkowe główki i mam ochotę im je przegryźć najszybciej jak się da. Zamknąć szafkę i udać, że nic się nie stało. W końcu przegryzłabym szybko i dużo smaku nie poczuła, więc prawie jakby nie było zła.
Najczęściej kończy sie przegryzaniem główek w tajemnicy przed dziecięciem. Po pierwsze nie chce jej sprawiać przykrości, a po drugie przecież dbam o jej zęby. Im mniej lizaków tym lepiej. Więc spełniam swój matczyny obowiązek.
Ale wczoraj...wczoraj utworzyłam tort. Bezowy. Z masą kajmakową. W końcu oboje z Małżem uwielbiamy bezy, a że one słodkie jak pierun to dużo się nie da ich wsunąć. Tort ogarnięty został wstawiony do lodówki. Masa miała mu się ściąć i nabrać konsystencji ponoć. Wczoraj zjadłam tyci, bo to słodkie naprawdę pieruńsko.
Tylko dziś jakoś mi to nie przeszkadza. Co koło lodówki przechodzę to kawałek skubnę. I choć słodycz mnie poraża to myślę sobie, że dawno nie jadłam a dziś niedziela to niech i ja mam przyjemność. Problem jest tylko jeden, malutki. Małż tortu jeszcze nie zjadł. A ja rąbię i rąbie. Więc wymyśliłam jak sprawić, że wilk syty i owca cała....
Otóż....zjem bezę, ale zjeść muszę całą, co do okruszka. Zostawię masę co już ma konsystencję i ścięcie. No i z tej masy zrobię mu trzy warstwy tortu kajmakowego, wmawiając że to ten, właśnie ten co go wczoraj zrobiłam. Że kajmak był gorący i roztopił bezę, więc teraz są jednym duchem i jednym ciałem. Że im się objętość zmniejszyła, bo jak się w jedno ciało łączyli to z bezy całe powietrze uszło. I stąd nie widać bezy.
Matko, jakie życie matki i żony jest ciężki. Trzeba ciągle kombinować, ciągle. I jak się nie dba o zęby to dba się o zdrowie psychiczne, męskie. Naprawdę...tragedia. Oby to tylko nie zasiało spustoszeń w jego życiu wewnętrznym;)
Podjadactwo
Etykiety:
bezowe love,
Być kobietą,
Być mamą,
Być żoną,
codzienność,
Małż,
matka i kuchnia,
słodkości
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mężczyźni mają jakieś życie wewnętrzne? Jesteś pewna? Bo może lepiej uznać,że nie i nie przejmować się ewentualnym sianiem spustoszenia! A co do podjadania- od trzech dni szamię te przeklęte toffi, co dla halołinowych straszydeł kupiłam;/
OdpowiedzUsuńmyślę, że jakiś cień wewnętrznego życia mogą mieć;p nie za dużo co by nie przesadzić ale cień być może.
Usuńtoffi powiadasz...to musi być mniam;p
Hahahahahahah kuźwa, Twoja logika jest porażająca :D
OdpowiedzUsuńjest logiczna ;D
UsuńOj, też tak mam i również pociesza mnie myśl, że im mniej słodyczy zje Bubal tym lepiej!
OdpowiedzUsuńw końcu dbamy o zdrowie Naszych pociech:D
UsuńOj tez mam czasem takie dni, raz nawet zjadłam dziecku perfidnie pół czekolady. Dobrze że przynajmniej on jada głównie gorzką wiec nie miałam takich wyrzutów sumienia. No może do chwili w której Kacper zorientował sie że pół czekolady zniknęło:-p
OdpowiedzUsuńale gorzka to prawie jak nie grzech:) gorzka to magnez w organizmie;p
Usuń