3 listopada 2013

Podjadactwo

Choć bardzo się staram, żeby panować nad swoją waga, a właściwie żeby  nie doprowadzić do stanu nadmiernego tonażu czasem nachodzi mnie obżeractwo. Na szczęście coraz rzadziej i ataki są krótsze ale się zdarza.



Czym się ono charakteryzuje? Ano chodzę i wącham. Wącham szafki swoje w nadziei, że gdzieś wyniucham jakiś słodycz. A, że słodycz rzadko kupuje kończy się to zazwyczaj jednym. Staje przed szafką Małej. Mała ma swoją szafkę wyjazdową, gdzie są wafle od lodów suche (to w jej przypadku wystarcza, żeby miała poczucie zjadania loda), biszkopty, paluszki, chrupki ale....ale jest też zło. Są lizaki i tik taki.

Patrzę na to zło i czuję, czuję że mam kurde ochotę no. I dysonans się pojawia. Z jednej strony, że to Małej szafa i jej podjadajki podróżowe. Przecież nie mogę dziecka ograbić z lizaka, którego dostaje raz na jakiś czas, bo innych słodyczy nie może. No jaka ja bym wtedy była matka? Obżerając swoje dziecko. Ale z drugiej strony...z drugiej strony patrzę na te małe okrągłe, lizaczkowe główki i mam ochotę im je przegryźć najszybciej jak się da. Zamknąć szafkę i udać, że nic się nie stało. W końcu przegryzłabym szybko i dużo smaku nie poczuła, więc prawie jakby nie było zła.

Najczęściej kończy sie przegryzaniem główek w tajemnicy przed dziecięciem. Po pierwsze nie chce jej sprawiać przykrości, a po drugie przecież dbam o jej zęby. Im mniej lizaków tym lepiej. Więc spełniam swój matczyny obowiązek.

Ale wczoraj...wczoraj utworzyłam tort. Bezowy. Z masą kajmakową. W końcu oboje z Małżem uwielbiamy bezy, a że one słodkie jak pierun to dużo się nie da ich wsunąć. Tort ogarnięty został wstawiony do lodówki. Masa miała mu się ściąć i nabrać konsystencji ponoć. Wczoraj zjadłam tyci, bo to słodkie naprawdę pieruńsko.

Tylko dziś jakoś mi to nie przeszkadza. Co koło lodówki przechodzę to kawałek skubnę. I choć słodycz mnie poraża to myślę sobie, że dawno nie jadłam a dziś niedziela to niech i ja mam przyjemność. Problem jest tylko jeden, malutki. Małż tortu jeszcze nie zjadł. A ja rąbię i rąbie. Więc wymyśliłam jak sprawić, że wilk syty i owca cała....

Otóż....zjem bezę, ale zjeść muszę całą, co do okruszka. Zostawię masę co już ma konsystencję i ścięcie. No i z tej masy zrobię mu trzy warstwy tortu kajmakowego, wmawiając że to ten, właśnie ten co go wczoraj zrobiłam. Że kajmak był gorący i roztopił bezę, więc teraz są jednym duchem i jednym ciałem. Że im się objętość zmniejszyła, bo jak się w jedno ciało łączyli to z bezy całe powietrze uszło. I stąd nie widać bezy.

Matko, jakie życie matki i żony jest ciężki. Trzeba ciągle kombinować, ciągle. I jak się nie dba o zęby to dba się o zdrowie psychiczne, męskie. Naprawdę...tragedia. Oby to tylko nie zasiało spustoszeń w jego życiu wewnętrznym;)