Okres jesienno zimowy to okres zmęczenia, zmęczenia materiału wszelkiej maści.
Ja odczuwam to dość dobitnie kiedy o godzinie 17 już ziewam, a o 18 usypiam na dywanie. I nic a nic mi nie przeszkadza, że Mała lata mi nad głową skutecznie wdeptując w dywan moje włosy, rozbijając się o nogi i pokładając się na wątrobie i brzuchu. Zupełnie jak bym tego nie czuła, a właściwie jak bym odczuwała to jako lulanie do snu. Jeśli nie jest to zmęczenie materiału, to nie wiem co to może być. No chyba, że szaleństwo.
Małż też bywa zmęczony. Przekrwione ma wtedy ślepia. I takie maślane. Pokłada się najczęściej na klawiaturze u tym ślimakiem rzuca na ekran. Pokłada się tez na łóżku i wystarczy mu sekunda. Nawet nie cała. Nawet pół. I nie ma chłopa.
No może Mała jest bardziej odporna, chociaż i ona coraz wcześniej trze własne swe piękne oczyska i daje znaki, że do wanny chce. Słucha bajek i nawet reaguje na to co słyszy ale już z półprzymkniętych powiek.
No ludzki to odruch ale...No właśnie ale. Zawsze mi się wydawało, że materiał (taki zwykły typu bawełna, elastyn czy inny taki) może być zmęczony i owszem ale wtedy kiedy się przetrze, kiedy dziura go zaatakuje albo kiedy zwyczajnie się zeszmaci. Wtedy pada i do użytku się nie nadaje. Na tym właśnie się moja wiedza o materiale zmęczonym kończyła.
Tymczasem chyba zima ciężką będzie. Moje ubrania są zmęczone szybciej niż ja.
Przykład? Ano proszę bardzo. Idę sobie idę. Spodnie idą ze mną, bo za dużego wyjścia nie mają. No to idziemy. I w pewnym momencie co? Spodnie z sił mi opadają na tyle, że ścielą się zmęczone na podłodze. Więc ja idę dalej a one leżą. Mi się chłodno robi a im się drzemki zachciewa. Na całe szczęście stawiają się tak tylko w domu.
Przykład numer dwa sweter i koszula. Niby zawsze razem, niby się wspierają itepe itede i co? Ona jakaś taka poszarzała i nawet mankietem nie da rady ruszyć, nie mówiąc już o trzymaniu guzika w ryzach. O nie to już po prostu urasta do rangi niemożliwej czynności. A sweter? Sweter trzyma się niby ale jakoś tak wisi bez życia. Wyciągnął się, czy co? Nie wiem, ciągnie się jednak jak kluchy w oleju i wcale nie ma ochoty na życie. No i jeszcze koszula bezczelna chowa się w jego wyciągniętym rękawie, co by jej nie dojrzeć jak bardzo jest zmęczona.
Przykład numer trzy: skarpetki. No te już naprawdę przesadzają. Dają się na stopę wciągnąć a i owszem. Sprawiają nawet wrażenie, że się nogi trzymają, że ciepło dają, że otulają. No i siedzą w bucie cicho dopóki buta się nie zdejmuje. A wtedy już tradżedi. Z sił totalnie opadają, ściągają się dziady i w bucie tak kamuflują, że ni je prośbą ni groźbą. Skandal. I rolują się tak długo dopóki obwarzankiem się na bucie nie pościelą.
Mówię Wam, zima długa będzie i ciężka i wszystko w sen zimowy zapada. Albo zainwestuję w kropelkę albo pogadam z tymi wszystkimi zbuntowanymi, że jakoś musimy ciągnąć ten rydwan życiem zwany. I to wpsólnie, bo inaczej wszystko się rypnie.
18 listopada 2013
Zmęczenie
Etykiety:
Być kobietą,
codzienność,
matka polka i sen,
sen zimowy,
szmatićku na patićku,
zmęczenie materiału
you might also like these posts
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)