Mamy piątek. Tygodnia koniec, łikendu początek.
Niektórzy czekają na niego z utęsknieniem, po to by móc ruszyć na imprezę bez myślenia o tym, że jutro trzeba do pracy, szkoły czy gdzieś tam wstać.
Ciemne kluby wypełnią się dziś po brzegi młodszymi, starszymi i tymi w średnim wieku. Do tego domieszka oparu tytoniowego i alkoholowego oraz głośne "bity", jak by to młodzież rzekła;)
Zmęczone ciała ocierać się będą o siebie w rytm muzyki. Raz szybciej, raz wolniej. Grunt, że do rytmu. Oby do rytmu.
Kiedym ja była młoda i piękna, i o parę tysięcy gram lżejsza lubiłam na imprezy chadzać. Nie to, żebym chadzała na nie w nadmiarze, o nie. Raczej w normie, bym rzekła. Lubiłam w tej ciasnocie i duchocie i ciemnocie ruszać ręką i nogą. W moich wyobrażeniach ruszałam się ponętnie i zalotnie a zapewne wyglądało to, jak toporny beton po środku elastycznych gum. W mojej wyobraźni również poruszałam się do rytmu i mam nadzieję, że akurat rzeczywistość tu się pokrywała z wyobraźnią.
Miałam jednak jeden koszmarny nawyk. Okropny. Robiłam miny. Tak, tak. Miny. Nie zawsze byłam świadoma, jednak kiedy świadoma byłam wydawało mi się, że to fajne. Cóż wydawało mi się...To wyobrażenie bezlitośnie rozwiało nagranie ze studniówki. Czarno na białym zobaczyłam swoje miny. O matko i córko i pasierbico cycasta! Później tą tragedię potwierdziło wideło z mojego własnego ślubu. Bóg widział i nie grzmiał. Ale cóż...lajf.
Ja robię miny a inni robią inne rzeczy.
I właśnie dziś w ten piątkowy wieczór Małż mój postanowił ze mną o imprezie pogadać, bo akurat miał na jedną iść. No nie ważne. Jego opis zwierzęcia imprezowego płci żeńskiej skutecznie podniósł mnie na duchu.
A oto jak wygląda zwierzę imprezowe!
Małż: Bo wiesz, ona jest takim imprezowym zwierzęciem. Lubi się poruszać dla relaksu. Wyobraź sobie klub, przyciemnione światła. I wchodzi ona. Włosy zrobione, fajne ciuszki, pełny makijaż, paznokcie też zrobione. No wygląda pięknie. Jest piękna. Jest piękna, dopóki nie zacznie się ruszać, bo od razu wali robocopa.
Hahaha. To ja już wolę swoje miny. Widać nie jest ze mną, aż tak źle. Małż nigdy nie powiedział mi, że wyglądam pięknie póki miny nie strzelę. Choć z drugiej strony....my nigdy w klubie razem nie byliśmy także wszystko przede mną :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz