Dzień wczorajszy, jak i cały łikend minął jak z bicza strzelił.
Szybko, słodko i z emocjami.
Był kinder bal, na którym królowa była tylko jedna;)
Matka przygotowała lizaki. Tak, tak lizaki. Dla dzieciów. Takie same gotować będzie dla dzieciów na piknik za tydzień. A dzieciów wtedy będzie jakieś 25 razy więcej, więc się matka nagotuje.
Było kino z Małą na dzień dzień dziecka. Tylko Mała i Małż. Ja przez 2 godziny oglądałam szmatićki w sklepach (swoją drogą nic tam nie ma) a moje dzieciaki w kinie siedziały. Dwie godziny tatuś słyszał "Kiedy mama wlóci?", "Za ile mama psyjdzie?", "Kiedy do mamy pójdziemy?". Się chłop nasłuchał;)
I na sam koniec, kiedy już padnięci do domu wróciliśmy o godzinie piątej, bez minut trzydzieści, matka pranie nastawiła. Skończyło się prać o 19 i trzeba było wywiesić.
Małż: Ale ma padać.
Ja: To się zbierze za dwie godziny.
Małż: To powieś niech te 2 godziny powisi.
No i powiesiłam. Po czym dwie godziny później położyłam się do łóżka, Małż za mną a pranie jak na balkonie stało tak zostało. Oboje usnęliśmy i słuch po Nas zaginął. Jednak skleroza to ciężka choroba.
W nocy coś mknie tknęło. Zapewne chłód z mikroklimatu w oknie, bo inaczej tego nie nazwę.
Patrzę na zegarek, 2:30. Słucham a wiatr dmie i deszcz pada. I nagle olśnienie nocne. Pranie zostało na balkonie!
Wstaje więc, otwieram balkon i ciungnę! Po co w końcu podnieść, jak można pociugnąć? Ciągnę i ciągnę. Rozpadła mi się suszarka w rękach, zahaczyła o balkonowy próg,a pranie zjechało. I trzeba było łapać. Tylko co? "Najpierw suszarka" myślę sobie. Składam ja i głupia ciągnę dalej. Bo po co podnieść? Jak już puściła cholera to do pokoju wpadłam razem z nią właściwie. Dobrze, że obie trzymałyśmy się na nogach. Pranie trochę wyprostowałam i poszłam do łóżka.
Miszyn akompliszt. Tyle, że....zasnąć baba nie mogła.
Policzyłam baranki, a było ich miliony.
Przytuliłam się do każdej części poduszki i kołdry.
Posmyrałam Małża po pleckach w celu obudzenia go, aby uśpił mnie. Twardy niestety był i się nie obudził.
Zaśpiewałam sobie kołysankę, a nawet dwie.
Kiedy Małż się do mnie odwróciła wcisnęłam się w wąską szparę między nim a łóżkiem (i już nie była taka wąska) w celu przymuszenia go do przytulania.
Przeżyłam w myślach łikedn od nowa, a nawet i cały tydzień i miesiąc żeby się zmęczyć od myślenia.
Poszłam nawet do toalety z nadzieją, że się zmęczę fizycznie i upadnę.
Wypiłam wodę, żeby zalać rozbudzenie.
Ale nic to. Żadna z tych technik wymyślnych nie dała efektu. Nic a nic.
Nawet to kiedy zaczęłam sobie wyobrażać, jak składać origami...ale i to na ni hu hu się zdało.
Powiadam wam, pranie to samo zło! A ciąganie go o 2:30 rano to zło jeszcze większe!
I niech was Bóg broni kiedy przyjdzie to wam do głowy co mi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz