Witam, witam, witam.
Intensywny weekend. Nawet bardzo intensywny i w końcu nadszedł ten dzień, nadszedł dzień kiedy ze skorupy macoszej się wyrwałam i stanęłam na wielkiej scenie.
No scena może nie byłą zbyt wielka ale jakże wdzięczna była widownia:)
Dzieciaki dzielne i grzeczne.
Ja rumuńska macocha z perpeciem na twarzy, czyli ni mniej ni więcej tylko....
Perpeć się co nieco rozmazał i poprawić go było trzeba. Ale dałam radę;)
Szminki szukałam dłuuuugo i nie znalazłam, więc na pomysł wpadłam...wazelina+cień do powiek=szminka. Szminka super trwała.
Mina odpowiednia być musiała i chyba co do tego nie ma wątpliwości, nie;)?
Jak już mejkap był to i stylizacja być musiała...
Róż miał przełamać matki okrutny charakter;)
Chyba jednak nie wyszło;)
Akcja działa się w małym domku....ale różowe żelazko w domku było, oj było. I Kopciuszek prasował, oj prasował. No współczesna wersja, nie ma co;)
Kopciuch leżał pod piecem a Macocha latała po scenie;)
I tak mniej więcej to właśnie wyglądało.
Kiedy zobaczyłam publiczność, myślałam że upadnę i nie wstanę ale później...później już było tylko lepiej;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz