Pierwszy etap to totalna obojętnośc.
Ja byłam młoda i głupia, ona zupełnie nie interesująca. Jadłam obiadki gotowane przez ukochane osoby ale sama się za to nie zabierała. Po cóż, jeśli smak był...wygląd był i byłą wygoda. Śmiem twierdzić, że to ta ostatnia Pani mnie tak omotała, że na kuchnię spojrzeć nie chciałam.
Etap drugi to bezpieczeństwo.
Przyszedł jednak moment, w którym spojrzałam na kuchnię łaskawszym okiem. Wzięłam się za nią ale tak bezpiecznie. Potrawy znane i takie, których zepsuć się nie da.
Etap trzeci to inspiracja
Ten etap był szalony. Inspiracją była pierwsza edycja Master Chef. I tak się naoglądałam, że chciało mi się eksperymentować. Łączyłam różne cuda wyobrażając sobie, że masterszefuje. Niestety skutek był marny.
Etap czwarty to stabilizacja
Czyli to co mam teraz;) Gotuję, czytam przepisy i podpatruje:) Mam swoich guru i do niech zaglądam i od nich czerpię. Nie jest jakoś nie wiadomo jak, ale jest dobrze i smacznie. Czyli nieźle:)
Jednym z moich guru jest Master Chef w spódnicy. Mówisz i Masz (http://mowiszimaszblog.wordpress.com/), bo o niej mowa jest dla mnie jedną z dwóch głównych inspiracji codziennych. Jej zdjęcia sprawiają, że ślinka mi cieknie, a jej potrawy do mnie przemawiają bardzo głośno;). Zwróciłam się do niej z prośbą o pomoc przy pavlovej. Ja która do bezy podchodziła kilka razy...ja której nigdy to nie wyszło, ja która raczkuję w kuchni rzuciłam się na pavlovą. Cóż, czego nie robi się dla Małża na urodziny. I przepis dostałam. Przepis z bardzo tajnym składnikiem. Tajnym ale istotny i ja się o tym przekonałam.
Jak zrobić pavlovą?
Potrzebne są białka, cukier, mąka ziemniaczana i ocet winny. Oraz odrobina tłuszczu do smarowania.
Na każde 4 białek w rozmiarze L dajemy jedną szklankę cukru, łyżeczkę mąki ziemniaczanej i łyżeczkę octu winnego.
Najpierw ubijamy białka, później powoli dodajemy do nich cukier i na końcu mąkę z octem. I ubijamy.
Blachę wykładamy papierem. Rysujemy na niej okrąg wielkości talerzyka śniadaniowego, smarujemy tłuszczem i wykładamy ubite białka. Fantazja ma tu pole do popisu, bo wykładając je tworzymy kształt naszej pavlovej.
Później juz tylko suszenie. Najpier 30 minut w 150 stopniach, póżniej około 2 godziny w 100 stopniach:) I voila. Proste nie? Ale...gdzie magiczny składnik?
Otóż i on....najważniejsze to nie chcieć za bardzo :D
Ja tym razem nie chciałam i Małżowy tort wyszedł o taki...
PS. Kochana dziękuję Ci bardzo:D
A dla Małża mego sto lat i jeszcze sto lat i jeszcze sto. Niech mu się jego szalone fantazje spełniają, szczęście niech uśmiecha się do niego każdego ranka i niech nie przeraża go ta trójka i szóstka;) Sto lat kochanie:D