Początek 2015 roku to dla mnie dziwny twór. A właściwe ja w tym
początku to dziwny twór. Jakaś zrobiłam się taka plastyczna, taka do ułożenia.
A może inaczej, ułożyło mi się w głowie.
Właściwie tego postu być nie powinno, bo w konwencję bloga się nie
wpisuje ale…właściwe też to ten blog nie ma konwencji. I dobrze mi z tym. Tak
jak ze wszystkim wokoło. Ja po prostu odpuściłam. Ja po prostu pozwoliłam sobie
na bycie nieperfekcyjną wersją samej siebie. Ja po prostu przestałam się bawić
w biegi przełajowe, te życiowe.
W moim mieszkaniu jest chaos. Totalny chaos tworzony przez trzy osoby.
I świetnie. Nie to, że nie sprzątam. Sprzątam, ale za chwilę jest to samo. I co
ja na to? Teraz już, no trudno. Kiedyś o matko, matko toć taki sajgon, syf kiła
i mogiła. Widać nie wszystkim porządek sprzyja. Widać nie wszyscy muszą go
mieć. Widać żeby ktoś wiedział, że ma porządek ktoś inny musi mieć chaos;)
Pozwalam sobie na leniuchowanie. Lubię tak czasem, po prostu. Kiedy leń
mnie odwiedzi, siadam z nim na ławce i obserwuję to czy tamto. Teraz aktualnie
śnieg. A raczej jego brak. I fajnie mieć czasem takiego kolegę Lenia. I fajnie
z nim czasem być pod rękę. I fajnie z nim czasem oglądać ten świat.
W moim życiu nie ma postanowień. Ale to już było jakiś czas temu.
Postanowiłam zawsze nie postanawiać (o to jednak coś jest ;) ) i wszystko sobie
jakoś tako biegło. A teraz? Teraz nie ma postanowień, są działania. Panowanie
nad domowym budżetem? Zaczęte w momencie kiedy zostało pomyślane.. Efekt,
miesiąc styczeń opanowany, plan na luty zrobiony. Ćwiczę? Nie postanawiam od
jutra. Wskakuję na step, rower czy idę na spacer. Zmywanie garów po sobie, żeby
nie zalegały? Nie od jutra. Biorę i zmywam.
W moim życiu cele nie są formułowane „będę jakaś tam i jakaś tam”, zrobię
to i to”. Moje cele chciałyby być spełnione. „Chciałabym być taka i taka”, „chciałabym
zrobić to i to”. I w ten oto sposób nie czuję się jak niemota, niezdara i
nieudacznik kiedy cel nie zostanie osiągnięty. Bo jak to, nie osiągnęłaś celu?
No nie, bo nie musiałam…chciałam, starałam się ale nie wyszło. Nie podporządkowałam
temu wszystkiego. Nie wyszło, będę próbować ale mówi się trudno.
Na moim blogu wpisy nie muszą się pojawiać, nie mam długofalowych
planów ani nic z tych rzeczy. Statystyki lecą na łeb na szyję, i co z tego?
Jestem w punkcie, w którym chciałabym być i dobrze mi z tym. Bo nie muszę, bo
po prostu chcę. Nie mam też planów na posty, nie podążam za modą, nie ma dla
mnie ram poza tym co sama sobie obramuję. Lubię ten stan. Lubię, go bo jest mój
i znowu nie musi takim być, a po prostu chce.
Nie obiecuję sobie zmian ani głośno o nich nie mówię. Ja nawet o nich
nie myślę. Po prostu nie zamykam się na nic i niczego z góry nie zakładam.
Efekt? Zmiany zachodzą same. Jedne większe, inne mniejsze a jeszcze innych
pewnie ja sama nie dostrzegam.
Nie jestem tylko miła i bezbłędna. Jestem czasem wredna, czasem krzyczę
i tupię noga i czasem popełniam błąd za błędem. Nie udaję, że wiem wszystko.
Czasem moje dziecko słyszy „Nie wiem kochanie. Nie znam odpowiedzi na to
pytanie”.
Terminy mam tylko w pracy i u lekarza. I wtedy termin is termin. Poza
tym…pełna dowolność.
A nie mówiłam, ze dziwny ze mnie twór? Przestałam zupełnie działać w
imię czegoś, działam w imię samej siebie. Przestałam chcieć mieć, zaczęłam
chcieć być. I mam teraz jakąś taką lżejszą głowę i wcale nie dlatego, że włosy
krótkie. Mam jakiś taki większy uśmiech i wcale nie dlatego, że poszerzony. Mam
jakoś tak więcej cierpliwości i więcej samej siebie w sobie. Mam jakoś tak
teraz. A jak będzie jutro? Się zobaczy, bo chcę to zobaczyć ale na luzie. Ot po
prostu.