Moje dziecko ma taką nie za ciekawą tendencję do naciągania. Nie to, że
drze się albo rzuca na ziemię. Nic z tych rzeczy. Ona wchodzi do sklepu i wtedy pojawia się u niej nieodparta potrzeba kupienia wszystkiego dookoła. To nie fanaberia to realna
potrzeba.Taka namacalna, przyciągająca, taka która musi być spełniona teraz, już, natychmiast.
Jeśli do sklepu idzie z którymś z nas problemu nie ma.
Dyskusja i argumenty trafiają i Mała zawsze mówi "No dobra", odkładając potencjalną potrzebę na półkę. Tam gdzie przed chwilą beztrosko grzała sobie miejsce i czekała na nowy dom. Także jakoś
sobie radzimy. Ale kiedy to dziadkowie idą z Małą do sklepu, to wtedy
małe polowania udane, że hoho. Każda niecierpiąca zwłoki potrzeba znajduje spełnienie. Każda nawet najmniejsza chęć zostaje zaspokojona. Przecież dziadkowie sa od rozpieszczania, jak to już nie raz od samych zainteresowanych usłyszałam.
Ostatnio babcia wybrała się z nami do
pana doktora. Po wizycie poszłyśmy do apteki po leki, jednak w aptece
okazało się, że na recepcie brakuje peselu. Wróciłam więc do lekarza a
Mała została z babcią. Kiedy wróciłam Mała zadowolona dzierżyła cuksy w
ręku.
Kiedy wróciłyśmy do domu opowiadała Małżowi dzień.
Mała: I
wiesz tato, mam musiała się wrócić a babcia wtedy kupiła mi cukierki.
Ale wiesz ja nic nie mówiłam. Ona sama się na nie naciągnęła.
Także
jak widać to znów matka nawala.
Dziecko niewinne oskarża.
Dziadków ofiarami widzi.
Tak oczernia
przed innymi Małą a to dziadkowie sami się naciągają.
Taka karma.
Matka po raz drugi idzie do kąta!
Tym razem na 62 minuty ;)
Nie oceniaj książki po okładce
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz