Siostra zakonna


To wszystko działo się nocą albo wieczorem. Zimą ciężko jest odróżnić noc od wieczoru, bo ciemność jest tak samo gęsta i tak samo ogarniająca. Tylko śnieg można wtedy wyrazie zobaczyć. A ten śnieg był wszędzie. Odcinał się bielą od ciemności. Choć była to zima nie czułam chłodu. Nie widziałam jak wyglądam ani w co jestem ubrana. Widziałam za to swoją rodzinę i innych ludzi podążających w tym samym kierunku co my. 
 

Wszyscy podążaliśmy do kościoła. Wielki gmach, podświetlony z każdej możliwej strony wznosił się nad śniegową pustynią. Dwie strzeliste wieże niczym dwie wielkie chorągwie wskazywały to miejsce tak, żeby nikt nie przeoczył, nikt nie ominął i nikt nie zbłądził. Kiedy podeszłam do drzwi kościoła sama sobie wydałam się maleństwem. Niczym Alicja w krainie czarów stałam przed ogromnymi drzwiami, choć do ich klamki mogłam dosięgnąć. A klamka była mosiężna, ciężka i wydawała się ogromna, a kiedy po nią sięgnęłam okazało się że pasuje do mojej dłoni.


W kościele akurat odbywało się nabożeństwo. Wszyscy przybysze więc klękali, a ja wśród nich. Ksiądz z ogromnym krzyżem w rękach przemierzał kościół wraz ze swoją eskortą w trakcie modlitwy. A w eskorcie młodzieńcy w białych szatach, jak to na ministrantów przystało. Z ciemnymi włosami w większości, ale za to idealnie ułożonymi. Szli w ciszy i skupieniu, skupieniu modlitewnym. Rozświetlony kościół przypominał swoim widokiem pałac królowej lodu. Chłodne światło wdzierało się w każdy jego zakątek, a głosy wiernych wprawiały w modlitewny trans.


Skarcona wzrokiem własnej rodzicielki uklękłam na zimnej posadzce i zaczęłam się modlić. Jednak w pewnym momencie dojrzałam konfesjonał. Ciemny, ogromny, z zamykanymi drzwiczkami. Pomyślałam sobie, że chciałabym pójść do spowiedzi. I w momencie kiedy myśl ta zmaterializowała się w mojej głowie, przerodziła się ona w pragnienie. Wstałam więc z kolan i ruszyłam przed siebie. Weszłam do konfesjonału i zaniemówiłam.


W środku rozpostarty był ogromny baldachim z pikowanego pluszu, w kolorze butelkowej zieleni. Zakończony był firaneczką z delikatnej, białej koronki. Pod nim zasiadała mała istota, ogrzana blaskiem ciepłego światła. Istota milcząca. Dopiero po chwili zauważyłam, że jest to siostra zakonna. W czepku rodem z domku na prerii, z poważną miną i pooraną zmarszczkami twarzą. Najpierw chwilę się zastanawiam w jaki sposób rozpocząć tą spowiedź, po czym rozpoczynam słowami „Siostro moja najukochańsza”. I wyznaję swoje grzechy.


Gdzieś w połowie mojego monologu odzywa się cichy zdecydowany głos „Nie mogę kontynuować tej spowiedzi. Przepraszam”. I staruszka opuszcza konfesjonał pozostawiając mnie w środku. Mnie, mój szok i niedowierzanie i moją gorycz. Kiedy szok odrobinę mija z konfesjonału wychodzę i ja. Patrzę na moją mamę, która syczy przez zęby „Co Ty żeś narobiła” i klękam. Klękam jak reszta wiernych. I wtedy patrzy na mnie ksiądz. Patrzy i zaczyna kierować się w moją stronę. Idzie wprost na mnie niosąc wielki krzyż, a może to krzyż prowadzi go. Idzie, idzie i idzie. A ja jak zaklęta klęczę i się nie ruszam. Widzę krzyż coraz bliżej….


…i budzę się we własnym łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz