Która godzina?

W czasach panieńskich niedaleko Wisły przyszło mi mieszkać. Uwielbiałam to, bo z jednej strony mogłam być w "mieście" wśród bloków, a z drugiej w lesie - czyli w krzakach nad Wisłą. I choćby nie wiem ile mi płacili moja noga w Wiśle nie postanie i nie postała nigdy. Opalanie nad Wisły brzegiem to jednak zupełnie inna sprawa.

Razu pewnego wybrałam się z moją najlepszą przyjaciółką, A., nad Wisłę w celach zażycia kąpieli słonecznych. Wybrałyśmy jedno z bardziej bocznych wejść, żeby nie rozkładać się i nie paradować w bikini przy ludziach. Poszłyśmy więc na dziką plażę. Dzika plaża to ni więcej ni mniej tylko wysokie trawy i po środku kawał piaszczystego placa. Mi to odpowiadało. A. to odpowiadało, tym bardziej że ona raczej z tych wstydliwych.

Leżymy sobie, gadamy, zagryzamy coś - cokolwiek. Plaża dzika, jakieś telefoniczne radio, kąpiel słoneczna i mnóstwo ploteczek. Czegóż więcej można chcieć. A. co jakiś czas wstawała, co by nogi rozprostować. Aż w pewnej chwili....

...nerwowo siada koło mnie. Łapie swoją bluzkę i ubiera się na ślepo.

- Co się stało? - pytam zdezorientowana
-Zobacz, sama zobacz. Tam idzie człowiek - prawie pisnęła przerażona A.
- No i co z tego. Przecież ludzie tu chodzą. - odpowiedziałam spokojnie.
- Ludzie może tak. Ale sama zobacz. - mówi A.

Ok, myślę sobie. Prostuję się. Zapuszczam żurawia znad dzikich traw. No idzie. Idzie człowiek, a właściwie facet. Nic dziwnego. Prawie nic. Przyglądam się i przyglądam a mu dynda to i owo w okolicach, w których dynda każdemu normalnemu facetowi. "Oho", myślę sobie i siadam, "Tylko spokojnie".

-Dzień dobry. Która godzina? - podchodzi, zrelaksowany i uśmiechnięty.
- Nie mamy zegarka - odpowiada nerwowo A. - nie mamy.
- Spokojnie. Nic Wam nie zrobię - powiedział, po prężył się, po prężył  i odszedł.

A. zerwała się na równe nogi. "Idziemy" krzyknęła. Zapakowała Nas obie. Mnie na siłę prawie w ubranie wcisnęłam. Nawet nie zdążyłam się konkretnie odezwać.Prawda jest taka, że dość to osobliwe było. Dziś z tego się śmieje chociaż nigdy nie wiadomo co i jak i w ogóle.

Idziemy, ale oczywiście nie drogą, którą przyszłyśmy, bo tą drogą naturysta poszedł. Idziemy więc drogą nadwiślaną. Krzak na krzaku, konar na konarze a kleszcz kleszcza kleszczem pogania. Ale nic to. Idziemy a wręcz pędzimy. Obdrapane po same czubki głów, obłocone do kolan, umęczone i upocone jak małe świnki uciekamy w stronę "bezpiecznego wyjścia". A. co chwilę się odwraca by kontrolować sytuację. Bezpiecznie.

W końcu docieramy do wyjścia. Tego bezpiecznego. Dyszymy jak szalone. Wyglądamy jak byśmy z poligonu powróciły. Nogi w błocie (moje biedne, ulubione japonki wtedy oddały życie w słusznej sprawie....sprawie bezpieczeństwa), włos z liściem i igłą w nadmiarze, twarz pokiereszowana, wszystkie odkryte części ciała ze szramą na szramie.

Jeszcze trzeba wspiąć się na wał, a tam tylko krok od "miasta". Idziemy, wspinamy się. Dyszymy. Jezu, kondycji to Nam zdecydowanie brakowało. wspinamy się heroicznie niczym na Mount Everest. Docieramy na górę a tam...

...tam metr przed Nami w spokoju spaceruje sobie ten naturysta.

Taka sytuacja.

2 komentarze:

  1. Hahahahahaha! No nieźle... :P
    Ale przyznam, że też bym się wystraszyła takiego faceta wesoło paradującego bez gaci :P masakra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No musze przyznac,ze wystraszyc sie mozna. Nie na zarty ale podejsc do sprawy trzeba z zimna krwia :)
      teraz wzbudza to moj usmich ale moglo nlbyc roznie :)

      Usuń